You are currently browsing the tag archive for the ‘Tajpej’ tag.

Bloki w mojej okolicy są czteropiętrowe, poustawiane równolegle do siebie i ponumerowane od 1 do 10. Zaraz obok naszej klatki jest sklepik, jest szkoła, jest warsztat motocyklowy. Jest drzewo, w którym śpiewają ptaki. Wszyscy sąsiedzi się znają i żyją w pokoju i życzliwości.

Tutaj kończy się harmonia, a zaczyna chimera.

Bo każdy blok wygląda jak garbata gąsienica wygrzebana z mokrej ziemi. Chwiejny, z naroślą dobudówek na grzbiecie i przy chudym boku. Śliski dach porastają krzewy, chwasty, skromne uprawy. Do okien w kuchni włazi cherlawy bluszcz. Latem po wilgotnych ścianach rozłażą sie karaluchy różnych kształtów i rozmiarów, miliony świeżowyklutych i błyszczących wysypują się spod kuchenki na żer. Lato jest mokre i gorące i trzyma bardzo długo. Gąsienica żyje, tętni, drążona przez ludzkie termity, zamieszkana przez zwierzęta i rośliny.

Bohaterowie drugoplanowi to dziadek z drugiego i opóźniona w rozwoju wnuczka. Dziadek z pierwszego i kot z wyszarpanym uchem. Schizofrenik wystawiający monodram każdego poranka przy zaparkowanych skuterach. Babcia z trzeciego i pracownicy wytwórni ciastek na parterze, grający w badmintona w gumowych klapkach.

Dziś w południe budynek oddycha ciężko jak schorowana larwa, zżerana przez grzyba kwitnącego od parteru na dach. Grzyb na klatce schodowej rozlał się po całej ścianie drugiego piętra tworząc fantastyczne floresy z krainy leśnych podań. Grono dziadków łagodnie uspokaja przegiętą w kątomierz wnuczkę, która drze się jak opętana. W odległym kącie podwórka schizofrenia przechodzi do ataku, facet rzęzi i chrząka wygrażając w powietrze. Będzie padać.

A z dachu rozciąga się widok na rzekę, autostradę i ponurą baterię wielopiętrowców. Za nimi piętrzą się góry jak nieostra fototapeta. W ogóle to wszystko się piętrzy, psioczy i postękuje tuż przed samym deszczem.

Zrywam się z łóżka prosto w gumowe klapki i po schodach na dół. Kask, ciemne okulary plus maseczka ochronna z wyhaftowaną świnką i już jestem na drodze. Szybko, haustami, podkręcam gaz bo zielone. – Wruuuuuu – aż się cała marszczę do kompletu, ale udaje się i przepływam samym środkiem skrzyżowania-monstrum. Jako pierwsza i jedyna, bo wszyscy inni stoją jak zaklęci. Jest wczesne popołudnie, ruch na ulicach powinien być umiarkowany, co i tak zawsze wygląda jak godzina szczytu we Wrocławiu. A dzisiaj pędzę i mam całą dwupasmówę dla siebie, ogarnia mnie poczucie szczęścia, zaczynam śpiewać, ale po chwili już czuję się cosik nienormalnie. Następne światła, zapala się czerwone. Rozglądam się, a wokół pusto. Nie ma ludzi, nie ma samochodów, nie ma skuterów, jestem ostatnim człowiekiem w Tajpej. Wbijam paznokcie w kierownicę i myślę, czy jest jeszcze sens jechać gdzieś, gdzie już nie ma nic.

I pojawiają sią policjanci na skuterach. Stoimy na przeciwko siebie i absurdalnie czekamy aż zapali się zielone nad pustą drogą. Pstryk: zielone. Podjeżdżają. – 防空演習 (powietrzne ćwiczenia wojskowe w razie nalotu Chin na Tajwan) – mówi władza i rozpływa się. Wtaczam się potulnie pod wiadukt i w zakamarkach cienia zaczynam rozróżniać ludzkie sylwetki. Siedzą, leżą, kucają. Koło skuterów, w samochodach, na rowerach. Nigdzie nie ma napięcia, tylko lenistwo cichego popołudnia. Szeleszczą rozkładane gazety, dzieci się śmieją rozkosznie a ptaki słodko świerkają. Zza rogu słyszę dźwięk rąbanego drwa, albo go sobie tylko nieprzytomnie dopowiadam. Sadowię się głęboko w cieniu i przymykam oczy. Wielkiego miasta siesta.

Ten półgodzinny niezapowiedziany alarm odwołano o piętnastej. Na przeraźliwy ryk syreny obwieszczający załatanie tej cudownej dziury w czasie, miliony mrówczych pojazdów gwałtownie odkleiło się od krawężników i zalało ulice mrówczego miasta.

Moja maska przeciwspalinowa ze świnką.

Moja maska przeciwspalinowa ze świnką.

Blog Stats

  • 10 405 hits